Forum Warhammer Sesje Strona Główna Warhammer Sesje
NASZE SESJE WARHAMMERA
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Wigilia Chaosu - w służbie Tzeentcha

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Warhammer Sesje Strona Główna -> Nallyn
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Rajter
Lewa Ręka Admina



Dołączył: 11 Wrz 2006
Posty: 253
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 9 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Somewhere in the Twisting Nether

PostWysłany: Wto 0:42, 21 Lis 2006    Temat postu: Wigilia Chaosu - w służbie Tzeentcha

Było ciepłe, jesienne popołudnie. Liście spadały powoli z drzew obwieszczając jak zwykle w pięknych barwach coroczną śmierć świata. Od 2 tygodni byłem już w drodze na północ. Krajobraz zmieniał się nieustannie. Ziemia była coraz bardziej sucha i popękana. I drzewa rosły jakby rzadziej. Gdy tak wędrowałem od czasu do czasu widziałem oddziały czy całe stada jak to wtedy nazywałem zwierzoludzi. Przekradałem się jak zwykle niezuważony, czy to kryjąc się przełęczach czy też nocując w jaskiniach.

Kiedy zapadał już zmrok nie dało się zasnąć. Ze wsząd dochodziły mnie przeraźliwe jęki i wycia potworów, które wałęsały się po okolicy. Nie często odpoczywałem, nie mogłem pozwolić sobie na chwilę dekoncentracji. W sumie to nic nowego dla kogoś mojego pokroju. Ale nigdy nie trwało to tak długo. Powoli zaczynałem tracić nadzieję na znalezienie jakiegokolwiek sensu w dalszym zwiadzie i szpiegowaniu. To co tu zobaczyłem nie mieściło się w wyobrażeniach zwykłego umysłu. Przy czym podążając w głąb plagi zwierzoludzi zdawały się nasilać w swej liczbie. Często udawałem zwłoki pośród pól poległych żołnierzy czy też innego ścierwa zierzoludzi. Oni sami się zagryzali z głodu. Ot magia chaosu... Czasem chcieli też zjeść mnie... cóż, nie wyszło im.

Wreszcie po długich dniach wędrówki doszedłem na miejsce. Nie wiem ile mi to zajęło gdyż mógłbym przysiądz, że czas płynął inaczej w tym miejscu. Był to ogromny krater. Głęboki na wiele metrów. Wewnątrz znajdowały się równo poukładane zwłoki - jak bale drewna. Składane zdaje się przez najświetniejszych rzemieślników, gotowe do transportu. Jak, przez kogo się tu znalazły nie wiedziałem. Czerwony księżyc przebijał się tu przez złowrogą mgłę i chmury, które ograniczały dość mocno widoczność. Mogłem się tylko domyślać co czeka mnie w tej bezdennej otchłani.

Powoli zsuwałem się po zboczu krateru aż udało mi się dotrzeć do samego dołu gdzie przemykałem się korytarzami zrobionymi z wcześniej wspomnianych trupów. Wreszcie w centrum tego dołu zobaczyłem jak z ciemności wyłania się ogromna, stalowa wieża. Nigdy jeszcze czegoś takiego nie widziałem. Była ogromna. Same drzwi miły dobre 5 wysokości. Ale nie to było moim największym zmartwieniem. Owej bramy pilnował bowiem troll. Sam był również słusznej wielkości. Wieża był idealnie gładka a jedyną drogą wejścia na dole była brama. Co ciekawe nikogo nie było na dole.... prócz trolla....

Zmęczony i zrezygnowany poszedłem na całość. Było mi już obojętne czy zginę czy nie. Moje życie to i tak była już tylko niekończąca się spirala śmierci.. Chciałem wejść, ukraść jak najwięcej informacji ile się dało i uciekać stamtąd jak najprędzej.

- Ty wielka kupo mięśni! Tak, do ciebie mówię! - bicepsy na ramionach potwora nabrzmiały kiedy podniósł dwu i pół metrową maczugę... Rozejrzał się, wreszcie podrapał się w głowę i spojrzał na dół.
- Czeeeego tyyyy chcieeeeeć ludzkie ścierwo?
- Gówno cię to obchodzi, ja do twojego pana. Otwieraj bramę!
- znów wybałuszył na mnie swoje tępe ślepia. - no już głąbie! na co czekasz?!
- taaaaak, pan mówił że będzie miał gościaaaaa


Po czym zabrał się do otwierania wielkich wrót.

Wewnątrz wieża miała tylko jeden ogromny słup na którym pięły się spiralą złote schody. Wyglądały jak sztabki złota wystające z kolumny. Nie tracąc czasu, którego pewnie i tak już nie miałem za wiele ruszyłem do góry. Ku mojemu zdziwieniu okazało się, że schody znikają za mną uniemożliwiając mi zejście, a co gorsza narażając mnie na upadek. Albowiem znikały coraz szybciej zmuszając mnie do biegu w górę. Zdyszany wbiegłem do góry i zauważyłem klapę w suficie. Najciszej jak tylko mogłem otworzyłem ją i zawisłem na rękach w powietrzy (schodów już nie było). Na górze zobaczyłem ogromny tron odwrócony do mnie tyłem. Miał dobre trzy metry. Przed nim klęczał w czarnej, stalowej zbroi jakiś rycerz. Był niebywale umięśniony a z pod hełmu wydobywała mu się zielona para...

- Już jest panie!
- Wiem - przemówiła postać siedząca na tronie. A głos rozniósł się takim basem, że wybił mi powietrze z płuc. - Podejdź no moje dziecie zanim stracę cierpliwość. - Wtedy skończyły mi się już wątpliwości. Padłem ofiarą spisku! Posłusznie podszedłem nie patrząc w górę. Wbijałem wzrok w stopy siedzącego na tronie. - Po co przyszedłeś Konradzie? - skąd znał moje imię?! nieważne. Myśl! szybko! od tego zależy twoje życie!
- Jestem posłem o panie.
Poczułem jak ciężka metalowa rękawica uderza mnie prosto w splot słoneczny. Walnąłem z siłą pocisku armatniego w balustradę. Upadłem na ziemię. Poczułem jak krew płynie mi z ust. Z siłą krasnoludzkiego młota rycerz wgniótł mnie stopą w posadzkę.
- To źle trafiłeś, my nie pertraktujemy z ludźmi, my was podbijamy!
Usłyszałem jak stalowe buty wydają straszny, skrzypiący dźwięk kiedy olbrzym wstał z tronu i zbliżał się w moją stronę. Złapał mnie za kark jak psa i powoli podciągał do góry. Wpierw zobaczyłem nakolanniki, buty, wreszcie zbroję. Była idealnie gładka, czarna. Ujrzałem w niej swoje zmasakrowane oblicze. Wreszcie po tylu dniach..... a potem jego oczy.... To było coś strasznego, poczułem jak dostaję jednocześnie skurcz we wszystkich mięśniach, jak moje ciało drży z grozy tak okropnej jak jeszcze nigdy!
- Komu chcesz służyć ścierwo, wybieraj - znowu przemówił interoceptor, strażnik północnej wieży.
- chaosowi... litości... - wyjąkałem
- Chaos ma wiele imion dziecko, wymów tylko to właściwie...
- ja wiedziałem już co mam powiedzieć. Wiedziałem, że to już jest częścią mnie. Jakby zawsze tam było i czekało. Imię mego ojca, pana i zbawiciela...
- Tzeeneesch!
- Skąd on zna prawdziwe imię?!


Drugą rękę wbił mi prosto w klatkę piersiową. Tam łamiąc boleśnie oba obojczyki. Ale to był koniec! Zaczął mi wyrywać całą klatkę piersiową. Nie wiem czy to ze strachu czy łaski jakiegoś dawno zapomnianego boga mogłem to oglądać. Dawno powinienem już być martwy. Zobaczyłem moje wnętrzności wypływające na zewnątrz, moje bijące serce.... On tylko wyrzucił to ścierwo gdzieś w kąt. Z jego palca błysnęło zielonym światłem i zaczęła się z niego sączyć jakaś ciecz w tym samym kolorze. Wbił mi to prosto w serce. Nie zemdlałem jeszcze... nie wiedzieć czemu... ale nagle poczułem... przyjemność... Nie było już bólu, nie było trosk, zmartwień ani zmęczenia. Moje kości zmieniły swą barwę na czarną.... twardniały.. Było mi tak bosko... I ten cichy szept w mojej głowie.. powtarzający ciągle swą nieustanną pieśń od czasu kiedy wkroczyłem na pustkowia chaosu.... lecz dopiero teraz ją rozumiałem.

Poczułem jak ból rozwiał się w dawne wspomnienie. Jakaś nowa siła zawładnęła mną. Mogłem skakać, tańczyć, zbijać i kraść. Czułem się cudownie. Wszystkie moje rany zrosły się same. Moje serce zwolniło swój rytm. Przede mną otworzył się nowy świat. Niebo nie było już ciemne. Czerwony księżyc wskazywał mi drogę, ścierwo kłaniało mi się pod drodze gdy wychodziłem z krateru. Później spotkałem jeszcze rycerzy chaosu. Rozmawiałem z nimi bez przeszkód mimo, że nigdy nie znałem ich języka. Słudzy cieszyli się mogąc usługiwać im przy stole. Wszyscy darzyli się wzajemnym szacunkiem i sympatią. Tego nie zrozumie żaden grzesznik, żaden śmiertelnik... czym tak naprawdę jest chaos? Powiadam wam, porządkiem. A ja od tego dnia nie bałem się już niczego. Byłbym dumny mogąc zginąć dla swego pana.

Teraz gwiazdy prowadzą mnie. W głowie same układają mi się plany... jestem piękny! Włosy mam prawie jak ze złota a oczy błękitne jak fale oceanu. Wiem, że jeden z nas potrzebuje pomocy w jednej z wsi. Podążę tam i zrobię co mogę by wzmocnić nasze oddziały w świętej wojnie.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Rajter dnia Pią 18:26, 01 Gru 2006, w całości zmieniany 5 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Rajter
Lewa Ręka Admina



Dołączył: 11 Wrz 2006
Posty: 253
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 9 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Somewhere in the Twisting Nether

PostWysłany: Czw 2:45, 23 Lis 2006    Temat postu:

Zimny wiatr łamał w kościach, deszcz lał i jakoś nie chciał przestać odkąd tu przybyłem. To było małe miasto. Budowane w dobrym, starym stylu. Wąskie uliczki, brukowane. Domy z cegły i pełno ciemnych zaułków, w których z łatwością można było zniknąć z oczu. Jak zwykle przemierzałem okolice w porze wieczornej. W oczy rzucali mi się od razu złodzieje amatorzy, zbiry z drewnianymi pałkami oczekujący na łatwy łup. Jeszcze niedawno mój dom, ulice. Ta druga strona świata, niewspominana w balladach i książkach. Okrutne życie, takie prawdziwe i do znudzenia przewidywalne.

Dzisiejszego wieczoru nie byłem w pracy, ciągle przyzwyczajałem się do nowego uczucia błogiej przyjemności która we mnie mieszkała. Nowa krew, która płonęła w żyłach była jak ambrozja. Poznawałem to miast z każdej możliwej strony, raz przebierałem się za zagubionego młodzieńca, by "przypadkowo" wpaść w ręce rzezimieszków. Jakież było ich zdziwienie gdy napadając na mnie kończyli ze sztyletem w gardle lub w oku. To była naturalna śmierć... Niektórzy w swych ostatnich minutach dzielili się ciekawymi informacjami.

Cóż, można by rzecz, że przyczyniałem się do spadku lokalnej przestępczości lub jak kto woli - jej likwidacji. Z drugiej jednak strony miałem tu dość specyficzną robotę. Polegało to na wkradaniu się nocą do sypialni i wykradania stamtąd dzieci. Często noworodków. Nie pytałem po co i dlaczego. Tego nauczyłem się już dość dawno. Wykonaj zlecenie, pytaj tylko o to, co może Cię zabić. Ot prosta filozofia. Teraz jednak było to niepowtarzalne przeżycie bo kierowałem się jakąś wyższą ideą. Nie rozumiałem wtedy jeszcze tego tak dokładnie. W każdym razie porwania trwały i nikt nie był w stanie na to nic poradzić... aż do pewnego dnia...

To był jakoś środek dnia, ciężko stwierdzić przez ten przeklęty deszcz. Szedłem za doktorem, tym razem udając młodego medyka. Uroczy blondyn o błękitnych oczach zwany Albertem. Jak zwykle trzeba było podrzucić trochę zielonych smakołyków w lokalnej knajpie. Przedstawienie odegraliśmy jak zwykle w wybornym stylu ale jedna rzecz była inna. Osoby, które tym razem zainteresowały się starym schlejem, tzw. doktorem z pewną ręką to byli nie kto inni jak moi niedawni towarzysze przygód z Nulln. Jakąż miałem radość robiąc im z mózgów wodę. Pan zaiste był łaskawy i nagrodził mnie za moją ciężką pracę.

Na początku udało się spalić chatę naszych jedynych przeciwników i podejrzliwych wyznawców plugawych bogów a do tego na ich konto. Potem było coraz ciekawiej, wodziliśmy ich z doktorkiem za nos przez długi czas. I pewnie było by tak dalej gdyby mój towarzysz nie robił dziwnych eksperymentów w katakumbach pod miastem. Tworzenie rycerzy chaosu z małych dzieci to wprawdzie pomysł niezbyt dobry, jednak efekty były.... powalające. Udało się ostatecznie stworzyć całe oddziały tych świetnie przygotowanych wojowników i bezpiecznie ich odtransportować. Mniejsza o to, że wywiązał się magiczny pojedynek między doktorkiem a tamtym początkującym magiem. Bo i tak nikt nie wygrał. Doktor się po prostu ulotnił. Cóż mi zatem pozostało, postanowiłem podróżować dalej z drużyną marzeń i zobaczyć co jeszcze da się ugrać. Wpierw jednak udałem się w podróż powrotną do wierzy aby złożyć stosowny raport i odebrać nagrodę...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Rajter
Lewa Ręka Admina



Dołączył: 11 Wrz 2006
Posty: 253
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 9 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Somewhere in the Twisting Nether

PostWysłany: Pią 21:43, 24 Lis 2006    Temat postu:

Północ, mój dom. Znów ujrzałem piękno stalowej wierzy. Było tu tak ciepło i przyjemnie. Z szacunkiem skłoniłem się przed strażnikiem bramy i poprosiłem żeby mnie wpuścił. Ten nie pytał tym razem już o nic. Wrota otworzyły się przede mną po raz kolejny. Powolnym krokiem wchodziłem po złotych schodach. Te nieśpiesznie znikały za mną jak poprzednio. Dotarłem na górę i prześliznąłem się przez dziurę w suficie. Interceptor siedział tym razem do mnie bokiem. Gładził palcami o hełm wykonany ze szczerego złota. Widocznie był czymś zaniepokojony. Podszedłem na znaną mi z czasów pobytu u drucci potrójną odległość miecza. Ukląkłem i czekałem. Po dłuższej chwili odezwał się głęboki, basowy głos:

- Witaj Konradzie. Jak poszło Ci na południu?
- Witaj Lordzie, poszło mi świetnie
- nie wiem czemu miałem wrażenie jakby on to już doskonale wiedział. Mimo to złożyłem szczegółowy raport z moich poczynań.
- Taaaak. Doskonała robota, nie minie Cię nagroda. Inwazja postępuje. Z każdym dniem jesteśmy bliżej celu, ale niewiedzieć czemu niektórzy ciągle stawiają opór - poklepał swymi ogromnymi palcami w hełm trzymany w drugiej ręce. - Ale tak to już jest, że czasem trzeba niektóre rzeczy robić samemu jeśli chce się żeby były wykonane dobrze. Cóż, dla Ciebie chyba już czas w drogę. Wszystkiego dowiesz się na dole...

Nie chciałem dłużej sprawdzać jego cierpliwości. Od razu ruszyłem na dół. Zwłok od dawna już tu nie było. Chaosyci rozbudowali raczej swoje włości. Były i baraki i zbrojownia a także wszystkie inne niezbędne budynki. Do zbrojowni właśnie skierowałem najpierw swe kroki. Jeśli miałem szukać gdzieś nagrody to raczej właśnie tam mogłem ją otrzymać. Ale po wejściu do środka nie znalazłem nic ciekawego. Ot zwykłe miecze, piki i kusze. I wtedy właśnie coś przykuło moją uwagę. Zobaczyłem małego zielonego stwora który przechadzał się po blacie. Miał ogromnie wielkie uszy jak na swój wzrost oraz obrzydliwą paszczę. Jakieś było moje zdziwienie kiedy do mnie przemówił:

- Aha, to pewnie jesteś Nallyn. Tak myślałem, że Cię tu znajdę.
- Czy to ty jesteś odpowiedzialny za moją nagrodę?
- Taaaaak, czemu nie. Nazywaj to jak chcesz. A teraz chodź za mną coś Ci pokarzę.


Zeszliśmy do piwnicy zbrojowni. Było ciemno ale jakimś dziwnym trafem dało się odgadnąć kierunki. Sam nie wiem co to była za magia. Jednego byłem pewien, żaden śmiertelnik nie miałby szans się tu nie zgubić. Były to dość spore pomieszczenie i nie było absolutnie żadnego światła. Doszliśmy do jednej ze ścian. Mój towarzysz wcisnął jedną z cegieł i zobaczyłem nagle jak ściana otwiera się i ukazuje małe pomieszczenie w którym nie mogło się zmieści wiele osób. Cóż, weszliśmy tam razem. Drzwi się za nami zamknęły a ja odniosłem wrażenie jakbym spadał gdzieś razem z całym tym pomieszczeniem. W końcu po paru sekundach drzwi otworzył się znowu ale byliśmy gdzieś indziej. Wolałem nie pytać cóż za diabelski mechanizm krył się w tej ścianie. Przechodząc dalszymi korytarzami widziałem wiele motywów czaszek i kości narysowanych to z lewej to z prawej strony. Jakby oznaczały jakieś dalsze przejścia i ukryte przestrzenie. W końcu dotarliśmy na miejsce. U stropu zwisała jakaś postać, podwieszona na łańcuchach. W jej ciele było pełno powbijany rurek które odprowadzały czarną jak smoła substancję do zbiorników na dole. Postać miała jakieś dziwne kocie oczy które były na wpół rozwarte. Obok znajdował się stół operacyjny z zaciskami do trzymania pacjenta i jeszcze jedno naczynie wypełnione zielonym, pulsującym światłem, szklanym naczyniem. Coś niesamowitego, jak nie z tego świata.

- No więc połóż się wygodnie mój drogi. Czas na małą operację. - szczerze mówiąc, nie czułem się jakoś specjalnie chory ani kaleki ale chyba nie miałem większego wyboru. Rozebrano mnie i przymocowano do zapięć żebym się nie rzucał. Operacja miała być wykonana na żywca, bez znieczulenia. Miałem wobec tego wszystkiego trochę mieszane uczucia. Z drugiej strony byłem pewien, że nikt by mi tu krzywdy nie zrobił. Żaden wróg Tzeencha nie miał wstępu do tych komnat ani do całej krainy. - no więc mój drogi, powiedz czego sobie życzysz? Może nową parę nóg, albo małe rogi za uszami? A może dodatkowe kończyny? Wybieraj!
- Szczerze mówiąc to ze względu na moją pracę wolałbym coś mniej rzucającego się w oczy...
- To może nowe oczy? Będziesz mógł widzieć w ciemności i takie tam, to jak? Zgadzasz się?
- Czemu nie, bierz się do pracy.

Stwór wyszczerzył się okrutnie. I wyciągnął jakąś maszynę którą podczepił do szkła z zieloną substancją. Zalał mi nią oczy. Nagle zrobiło się trochę ciemniej i poczułem się trochę nieobecny. Mój towarzysz nie marnował czasu. Po prostu wziął łyżkę i wydłubał mi obie gałki oczne. Z tego co słyszałem rzucił je gdzieś w kąt. Potem usłyszałem jakiś wrzask jak osoba podwieszona do sufitu wydała dziki wrzask.Następne moje oczodoły znowu się wypełniły.
- Więcej spaczenia! - usłyszałem podniecony głos. I nagle zaczął wracać mi wzrok. Ale nie taki jak go pamiętałem. Ostrzejszy. Mocniejszy. Wszystko widziałem z taką dokładnością jakby ktoś przystawił mi to pod sam nos. Mogłem przybliżać i oddalać obrazy. Także "widziałem" ciepło. Widziałem magiczną aurę. To było coś niesamowitego.

- Coś jeszcze? - zapytał dziwnym, tajemniczym głosem.
- Kosakwieta dała mi możliwość pływania na czas. Ale straciłem to kiedy wstąpiłem w wasze szeregi. Czy jest jakaś możliwość żeby to zmienić?
- nie bezpośrednio... ale jest jeden eksperyment, który możemy zrobić.
- To do dzieła.
- Nazywam to trzecim okiem. Ale z oczami ma niewiele wspólnego. Da ci to talent do spontanicznego widzenia przyszłości, tak żebyś mógł nie popełniać błędów, które mogły by się wydarzyć. Zamienię ci też krew na wampirzą, żebyś był w stanie to wytrzymać.


I trwało to też sporo czasu. Spuszczanie mojej ludzkiej krwi, podmienianie jej spaczeniem i mozolne wypełnianie mojego serca po raz kolejny. Tym razem czarną, kleistą substancją... Wszczepił mi też mały implant, gdzieś w okolicach zatok nosowych. Nie wiem jak długo byłem nieprzytomny. Kiedy się obudziłem zobaczyłem jak stwór porusza nade mną reką w powietrzu. A potem jeszcze raz.
- Myślę, że wystarczy na dzisiaj, więcej i tak nie przeżyjesz.

I miał rację ledwo zwlokłem się z łóżka i wstałem na nogi. Zebrałem swoje łach i znowu ruszyłem na południe...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Rajter
Lewa Ręka Admina



Dołączył: 11 Wrz 2006
Posty: 253
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 9 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Somewhere in the Twisting Nether

PostWysłany: Sob 21:18, 25 Lis 2006    Temat postu:

Jak zwykle kierował mnie czerwony księżyc. Bez większych problemów udało mi się odnaleźć moją dawną kompanię. Podróżowałem tym razem z moim zielonym przyjacielem. Nie byłem pewien jak na niego zareagują ale nie to było moim największym zmartwieniem. Kiedy zbliżałem się do nich zawsze udało im się zmylić mnie. Ale prędzej czy później ktoś musiał przemówić. Zmuszani czy to sztyletem czy kłamstwem ludzi w końcu podzielili się ze mną niezbędnymi informacjami. Ściganie ofiary zawsze sprawiało mi trochę przyjemności.

Któregoś pięknego ranka udało mi się ich dopaść. Ale nie zamierzałem się ujawniać. W końcu trochę dziwne było by żeby cipowaty Albercik pojawił się znikąd. Wyprzedziłem ich o dzień drogi i czekałem w jednym ze zniszczonych domów nieopodal linii frontu. Kiedy się zjawili przywitałem ich grą na znalezionym w jednej z piwnic akordeonie i grą w karty. Łyknęli to gładko. Choć pewien problem sprawiał magiczny miecz Yordiego. Reagował na spaczeń i trzeba się było z tego jakoś wyłgać. Nic trudnego.. Zwłaszcza, że sytuacja okazała się sprzyjać szybkiemu podejmowaniu decyzji. Zostaliśmy zaatakowani przez jakiegoś nie znanego mi przeciwnika. Tj. domyślam się jakie oddziały to były, ale nie mogłem sobie pozwolić na zdemaskowanie. Także udawałem, że się bronię i uciekałem z nimi.

Z czasem okazało się, że moi znajomi nie ufają magowi. Co z resztą nie było aż tak bardzo dziwne kiedy ten pewnego razu samotnie wyzwał jednego z demonów na pojedynek. Sam się dziwiłem, dlaczego ten go nie zniszczył od razu. Widać miał w tym jakiś większy plan.

W każdym razie zbierałem informacje dalej. Dowiedziałem się o kontaktach i sprzymierzeńcach dwójki młodych poszukiwaczy. W tym znamienitego Pentynperiela i innych. Dziwnie się wtedy na mnie patrzał. Jakby mnie skądś znał.

W pewnym momencie jednak dalsze śledztwo było już zbędne. Zostali do tego z resztą przydzieleni inni agenci. Ja dostałem zadanie udania się do Sylwanii i likwidacji maga. Śledziłem go jakiś czas a później zlikwidowałem. Nie miał bolesnej śmierci. Dwa sztylety, jeden w krtań, drugi w serce. Na miejscu dostał zawału a później wykrwawiał się. Poczekałem jakiś czas, rozebrałem trupa i pochowałem w wilgotnym lesie. Ciało na pewno szybko się rozłoży a krew zachęci wszelkie robactwo. Nie chciałem żeby jego zwłoki rozdzierały po nocach wilki. To była czysta robota. Sprzęt zwinąłem i zabrałem ze sobą. Jako, że nie parałem się nigdy żadną magią były dla mnie bezużyteczne. Ktoś z pewnością mógł zrobić z tego lepszy użytek. Zdałem to po prostu w zbrojowni.

To co robiłem w późniejszym czasie to była zazwyczaj rutyna. Likwidacje liderów oporu, wykradanie dokumentów i przyglądanie się egzekucjom. Wszystko ku chwale Tzeencha. I tak czas płynął, bogowie się jednoczyli tj. mój pan ich wszystkich wykorzystywał. Ostatecznie powstało nie co innego jak chaos. Wyniszczone armie po obu stronach. Śmierci i szalejące choroby. Do dziś pamiętam ostatni dzień tego świata. Lecieliśmy na smokach na Ulthuan. Pradawne ziemie elfów. Ich klatka i grobowiec w którym zginęli. Rzeki płynęły krwią a my dokańczaliśmy wielkie dzieło. Wtedy pojawił się on - nasz ojciec i zbawiciel. Otworzył bramy do innych światów i zaproponował nam dalszy podbój innych światów, dalsze święte wojny. Już chciałem udać się w stronę portalu kiedy przemówił do mnie.

- Dla Ciebie Nallynie mam jednak inne zadanie. Czy zechcesz mi służyć?
- Oczywiście Panie
- uśmiechnąłem się, ale nie powinienem był tego robić. To zabronione, dostałem strasznych wizji. Płonęły domy, miasta, ludzi... wszędzie dało się słyszeć krzyki, wołania o pomoc. A ja stałem i się przyglądałem. I nie było na świecie nic piękniejszego jak ciepło dogasającego płomienia...
- A więc słuchaj uważnie - jego głos wyrwał mnie z zamroczenia. Był taki piękny, doskonały, prawie jak płomień który widziałem... - Udasz się w przeszłość. Potrzebuję tam Twoich oczu i uszu. Będziesz prowadził szczegółowy rejestr wszystkiego co spotkasz i co poznasz. Wyślę też kogoś kto przyniesie Twój ekwipunek. A teraz chodź ze mną

Udaliśmy się po zboczu pagórka. Zielona trawa tak pięknie kontrastowała ze świeżą krwią... Na dole leżała zakuta w łańcuchy Kosakwieta. Mój pan odnosił się do niej z szacunkiem jednak w dość konkretny sposób.
- warunki znasz. Wyślesz go tam gdzie mówiłem a ja dotrzymam swojej części umowy. Czy potwierdzasz?

Wieziona nieznacznie skinęła głową. Poruszyła się z widocznym wysiłkiem i spojrzała w moją stronę z widocznym smutkiem na twarzy. Potem nagle błysnęło i świat zaczął znikać mi sprzed oczu, ostatnie co pamiętam to zaniepokojoną twarz mojego Pana....

Wylądowałem gdzieś na pustyni. Było strasznie gorąco a ja byłem ubrany w ciuchy typowe dla raczej północnego klimatu... Podniosłem się i obejrzałem na około. Na horyzoncie nic tylko piasek. Już miałem obrać byle jaki kierunek kiedy nagle powietrze zaczęło falować i zmieniać barwy. Przed oczyma pojawił mi się obraz demona. Miał widocznie jakieś problemy z koncentracją bo to rozmywał się, to znowu się pojawiał. W końcu zlokalizował mnie i koło mnie zaczęły pojawiać się jakieś przedmioty - moja skrzynka z truciznami i ubiorami na każdą okazję, podstawowa broń, jakaś książka i podstawowe środki przetrwania - bukłaki z wodą i jedzenie. Demon przez chwilę jeszcze mnie obserwował i poczułem znajome uczucie mrowienia kiedy manifestowana była magia. Moja skóra zadrgała i zaczęły pojawiać się na niej otwory. Nie było mi już tak gorąco i mogłem swobodnie oddychać. Po czym wykonał jakiś dziwny ruch, jakby ukłon i zniknął wskazując jedną z kończyn w jednym kierunku. Nie tracąc czasu spakowałem swoje rzeczy i ruszyłem we wskazaną stronę.

Nie wiem ile podróżowałem. Na pewno wiele godzin. Słońce zdawało się nie chcieć zajść. Ale w końcu na horyzoncie pojawiły się zarysy czegoś jakby pala wbitego w ziemię... z czasem okazało się, że to wieża, która znajdowała się na klifie, spadającym w stronę morza....


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Warhammer Sesje Strona Główna -> Nallyn Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin